Plany były ambitnie, miały być pięknie wypieczone, pachnące muffiny czekoladowe ze specjalnej edycji walentynkowej i pomysł na śniadaniowe jajko serduszko. Jeśli myślicie, że muffinki i jajka sadzone są to rzeczy, których w kuchni spaprać się nie da - mylicie się. Magdą Gessler nie jestem (i chyba bym nie chciała), ale podobno co nieco ugotować potrafię. Chwalono mój rosołek, zupę krem z papryki, amerykańskie hamburgery, desery i wiele (chyba) innych potraw. Nie mówię, że stanie przy garach to moje hobby i robię to chętnie każdego dnia jak tylko znajdę chwilę czasu. Nie. Zresztą nasz kuchenny napis to potwierdza.
Jeść jednak trzeba, więc z M-ężem gotujemy. Największą przyjemność sprawia mi przyrządzanie czegoś pysznego gdy mam więcej czasu, mogę poszaleć ze świeżymi ziołami, produktami sezonowymi i co najważniejsze, gdy jest to coś co smakuje moim bliskim. Gotowanie to jedno, ale pieczenie... Chyba nigdy w życiu nie opanuję pieczenia. Tu nie wyrośnie, tu wyrośnie za bardzo, tu zakalec, tu ma być zakalec, tu krem taki, tu owaki. Jedyne co jestem w stanie zrobić poprawnie za każdym razem do kopiec kreta z paczki i jakieś ciasteczka. Serniki, drożdżówki, karpatki i tego typu frykasy zostawiam mamie (lub/i M-ężowi, bo raz dobrą karpatkę zrobił). Tak więc w zeszłym tygodniu, aby rozwinąć swoje cukiernicze zdolności postanowiliśmy z M-ężem zrobić muffiny. Ale, uwaga, takie z prawdziwego zdarzenia, nie typu: dodaj mleko, jajko i wodę. My dear friend Szymon podrzucił przepis na czekoladowe muffiny z kawałkami białej i mlecznej czekolady wewnątrz. Miód. Miały być też ozdobione i posłużyć jako słodki pomysł na Walentynki dla ukochanego/ukochanej. Roztopione masełko chłodziło się na balkonie, a czekolada została pokrojona.
Wszystko szło sprawie do momentu gdy zorientowaliśmy się, że nie mamy muffinkowej blachy (takiej - wiecie - z dziurami na włożenie muffinek). Postanowiliśmy więc nalać ciasto do papierowych foremek, a te postawić na zwykłej blasze (wcześniej udawało się tak z muffinami z paczki). Okazało się, że papierki (one chyba maja swoją nazwę...) były mniej wytrzymałe niż te, których używaliśmy kiedyś, a ciasto zbyt ciężkie. Wszystko przeważyło, a ciacho w piekarniku rozlało się na blachę.. powstał muffinowy biszkopt. Ale za to jaki pyszny!!! Odratować udało się tylko te trzy niewyrośnięte muffiny, do których nalaliśmy mało ciasta, bo już się kończyło. Śmiechu było co nie miara, spaprać muffiny? mistrzostwo! Prezentuję odratowaną wersję Walentynkowych muffinów by M&M.
Oczywiście muffinowo-czekoladowy biszkopt został przez nas zjedzony z apetytem i kawą. Oto muffinowe zgliszcza.
Co do samych Walentynek - nigdy nie byłam fanką drogich prezentów i wystawnych wyjść. Chyba lepiej zrobić coś razem lub wyskoczyć na kawę, lampkę wina i wyrośniętego muffina do klimatycznej małej knajpki. Może zaskoczcie ukochaną osobę fajnym śniadaniem do łóżka/kolacją (do łóżka:)) w blasku świec? Jakiś czas temu w Lidlu zakupiłam serduszkową foremkę do jajek sadzonych, jednak jajko, po wyjęciu z foremki, serduszko przypomina tylko troszeczkę.. Ale liczy się gest, prawda?
Do Walentynek jeszcze trochę, więc jest czas, żeby pomyśleć nad jakąś kreatywną niespodzianką. Mam nadzieję, że jest na świecie więcej nieperfekcyjnych pań domu z niekształtnymi wypiekami. Gdyby wszystko się udawało, życie byłoby nudne.
Zostawiam Was w nieco Walentynkowym, nieperfekcyjnym klimacie.
Tymczasem.
M
Ale za to nieliczne sztuki odratowanych muffin dostaly przepiekna sesje zdjeciowa :) A niepowodzeniami w kuchni nie warto sie przejmowac, najwazniejsze ze pyszne bylo :)))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Do Twoich ślicznych kruchych ciasteczek im brakuje:P ale były smaczne, to fakt:)
UsuńBoże... Aż zastanowiłam się czy to już luty za pasem? :) Wyprzedzasz nasze myśli Kochana, dużo wyprzedzasz... ale jak patrzę na te zdjęcia - już czuję tę magię. I w głowie rodzi się pytanie - czy mąż chociaż w ten dzień sprawi mi jakąś przyjemność?
OdpowiedzUsuńwww.MartynaG.pl
Do lutego jeszcze trochę, ale ciekawe plany i projekty wymagają czasu:) a post bardziej "kulinarny" niż walentynkowy, mimo elementów:) Oby mąż też pomyślał wystarczająco wcześnie (zawsze możesz po cichu podrzucić mu jakieś wskazówki:))
UsuńPrzyznam, że czytałem ten post z zapartych tchem!
OdpowiedzUsuńFakt, Twoje żarełko zawsze mi smakowalo. Sama stwierdziłaś, że biszkopt czekoladowy był pyszny. I to się liczy:) A że nie wyglądał jak muffina, cóż...
Blaszka do muffin- niezbędna. A te papierki- foremki to papilotki:)
Dzięki za rady, przepis się sprawdził, a to najważniejsze. Mam teraz pretekst, żeby iść do jakieś sklepu i kupić blachę (pewnie przy okazji coś jeszcze:P) papilotki.. tak właśnie mi się coś kojarzyło:)
UsuńChętnie zobaczyłbym to jajko. Apetyczny post! :)
OdpowiedzUsuńjajko było w kiepskim stanie - nadawało się prawie na jajecznicę:P
Usuńależ przecież wcale nie spaprałaś muffinek, po prostu nie mieliście odpowiedniej blaszki, bo jak sama piszesz ciacho było pyszne, a w końcu w tym rzecz, by smakowało :)
OdpowiedzUsuńteż mam serduszkową foremkę do jajek sadzonych, ale niestety nie przylega ona idealnie do powierzchni patelni, więc nigdy jajka nie przybierają kształtu serca - zwalam na foremkę :)
ps. świetne zdjęcia
dzięki :) no tylko ich kształt został spaprany, a te foremki do ściema :P
UsuńTo wszystko kusząco wyglada. Ja również lubie sobie poeksperymentować z ziołami przy wolnej chwili.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
mmm pysznie u ciebie ;)
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny! Miło tu u Ciebie! Super zdjęcia. A muffiny wyglądają naprawdę smakowicie! Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńdzięki;) będę często zaglądać:)
UsuńNo to mi smaka na Niedziele zrobilas ogromnego! Piekne zdjecia!!! Podoba mi sie styl w jakich je pstryknelas !Jaki masz aparat? Cudnie no!
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, zdjęcia świetne. Lubię na walentynki obdarowywać mojego ukochanego czymś własnoręcznie przyrządzonym, z takich babeczek jak Twoje, byłby zachwycony:)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńTak sugestywnie piszesz, że sama chyba zabiorę się za przygotowania do Walentynek :-) Podpisuję się pod tym, co ktoś już wyżej napisał - nie schrzaniłaś muffinek, to foremki były do kitu :-) Mam nadzieję, że nie porzuciłaś wypieków na zawsze - te trzy niewyrośnięte babeczki prezentują się bardzo apetycznie! A co do samego świętowania, to ja jestem zdecydowanym zwolennikiem wspólnych kolacji, wycieczek, wypraw do kina. Prezentom dosłownym mówię nie :-) Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńnie porzuciłam - na pewno coś jeszcze spróbuję zrobić:) dzięki:) pozdrawiam
UsuńWyglądają smakowicie i tylko to się liczy :)
OdpowiedzUsuń:)
Usuńmmm... a ja za to kocham piec! Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam. To jedna z moich pasji ;) wrzucam czasem jakieś fotki na bloga. Za to jeśli chodzi o gotowanie, to nie jest najlepiej, opanowałam tylko podstawy :D ale za to mój TŻ świetnie gotuje - śmieję się, że się dopełniamy:)
OdpowiedzUsuńJeśli o walentynki chodzi, to my raczej nie obchodzimy - nie lubimy tej całej komercji. Ale w tym roku na pewno się zobaczymy w walentynki, i chyba skorzystam z Twojego pomysłu - śniadania do łóżka :)